Coś więcej, niż kostiumowa guilty pleasure

SERIALE. Wśród zimowych (i nie tylko) propozycji Netflixa triumfują „Bridgertonowie”. Właśnie okazało się, że jest to najpopularniejszy serial wyprodukowany przez tę platformę. Z wynikiem 82 mln widzów zdetronizował „Wiedźmina”, który na szczycie trwał od 2019 roku, a którego obejrzało „zaledwie” 76 mln osób. Co zadecydowało o takiej popularności tej dość banalnej kostiumowej historii?

Akcja serialu rozpoczyna się wraz z otwarciem sezonu balowego w XIX-wiecznym Londynie. Bohaterowie to członkowie wyższych sfer, którzy zakochują się, nienawidzą, spiskują, wpadają w nałogi, zdobywają fortuny, a przede wszystkim – walczą o jak najlepszą pozycję w towarzystwie. Głównym wątkiem jest oczywiście damsko-męska relacja pomiędzy obiecującą debiutantką Daphne Bridgerton (Phoebe Dynevor) i księciem Hastings (Rege-Jean Page), który po kilkuletniej nieobecności powrócił do stolicy.

Kto zna powieści Jane Austen, czy sióstr Brönte, ten wie, że to historia-kalka. Daphne jest skromna i urocza, książę cieszy się sławą rozpustnika i jest nieziemsko przystojny; ona zawsze w zgodzie z etykietą, on awanturnik; ona marzy o zamążpójściu (oczywiście dobrze usadowionym w wyższych sferach), on kpi z tradycyjnych wartości… Czy trzeba tłumaczyć, że coś ich połączy już w pierwszym odcinku? Że zgodnie z utartym scenariuszem będą zmierzać ku wspólnemu, do bólu przewidywalnemu szczęściu po wyboistej, usianej nieporozumieniami i niedopowiedzeniami, drodze?

Poza tą parą, mamy tu całą galerię drugoplanowych bohaterów i wątków. Wiele miejsca zajmują relacje Daphne z rodziną – tytułowymi Bridgertonami – i indywidualne perypetie każdego z nich. Poznajemy też zawistnych sąsiadów, Featheringtonów, cyniczną lady Danbury (Adjoa Andoh), a nawet samą królową Charlotte (Golda Rosheuvel). Klamrą dla każdego odcinka jest relacja narratorki, tajemniczej lady Whistledown (głos Julie Andrews), która informuje o najświeższych plotkach i skandalach z życia londyńskiej elity w wydawanym własnym sumptem pisemku, będącym czymś na kształt XIX-wiecznego „Pudelka”.

„Bridgertonowie” to serial kostiumowy zrealizowany z rozmachem, na dobrym poziomie i z pewnością przypadnie do gustu wielbicielom gatunku. Równocześnie jednak zaskakuje nieszablonowym podejściem, choćby do kwestii rasowych: ciemnoskóry główny bohater to nie tylko political corectness, to zarazem mrugnięcie okiem w stronę współczesnych młodych widzów: „Nas, podobnie jak was, kolor skóry zupełnie nie obchodzi”. A że nie ma to nic wspólnego z prawdą historyczną, także nikogo nie obchodzi.

Do tego samego katalogu chwytów należą mocno uwspółcześnione kostiumy i fryzury oraz znane przeboje – m.in. „Wildest Dreams” Taylor Swift i „Girls like you” Maroon 5 – grane podczas balów w aranżacjach na skrzypce. Dzięki temu ta wielokrotnie już przepisywana i mało oryginalna historia zyskuje dodatkowy wymiar, staje się troszkę bardziej uniwersalna. I choć bohaterowie funkcjonują zgodnie z zasadami XIX wieku, w ten sposób przynależą także, przynajmniej częściowo, do XXI wieku. A młodzi ludzie, którzy dotychczas nawet nie zerknęli w stronę takich produkcji, teraz chętnie ją obejrzą.

Tym bardziej, że, zaskakująco, „Bridgertonowie” sięgają po tematy, które w innych tego typu produkcjach nie były obecne, a jeśli się pojawiały, to jedynie marginalnie. Chodzi np. o nierówne traktowanie kobiet, różnego rodzaju uzależnienia, czy niechciane ciąże. – Nie wiesz, jak to jest być kobietą, gdy całe twoje życie sprowadza się do jednej chwili. Do tego mnie wychowano, tym jestem. Nie mam innej wartości – mówi Daphne już w pierwszym odcinku. I jednym z głównych tematów serialu okazuje się to, że kobiety muszą się starać, aby „złapać” męża i właściwie innej możliwości dla nich nie ma. A fakt, że niektóre z nich wcale tego nie chcą, że to jest niesprawiedliwe, nie ma najmniejszego znaczenia.

Podsumowując: niewątpliwe oglądanie „Bridgertonów” to swoiste guilty pleasure. Jednocześnie jednak nie jest tak płytka, jak się wydaje. Serial rzeczywiście wyróżnia się powiewem świeżości i doskonale się nadaje na poprawę nastroju nie tylko dla wielbicielek pensjonarskich powieści.

ms

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *